Hercules

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Najnowszy film Bretta Ratnera to kolejne spojrzenie na jednego z najpopularniejszych herosów wszech czasów. Półboga, syna Zeusa oraz śmiertelniczki Alkmeny. Chyba każdy z Was zna tą postać, oglądał wcześniej przynajmniej jeden film, serial czy chociażby bajkę Disneya. Herculesa jest bowiem w popkulturze od groma. W samym tylko 2014 roku, mamy możliwość obejrzenia aż 3 filmów opowiadających o jego przygodach. Prócz branego tutaj pod lupę „Herculesa” z Dwaynem „The Rock” Johnsonem, wymienić można „Legendę Herkulesa” oraz „Hercules Reborn”. Jednak o tych dwóch ostatnich tworach szkoda nawet dyskutować. Sprawa wygląda zupełnie inaczej w przypadku tego zdecydowanie najdroższego przedstawiciela, z wyżej wymienionych przeze mnie filmów. A wszystko przez to, że stawia on tytułowego bohatera w zupełnie innym niż dotychczas świetle.

Akcja filmu rozgrywa się 12 tysięcy lat p.n.e. Hercules to doświadczony w boju wojownik, który po wykonaniu swoich słynnych 12 prac i tragicznej utracie rodziny, robi za wojennego najemnika. Towarzyszy mu pięcioosobowa grupa w której skład wchodzą: przewidujący przyszłość Amfiaraos (Ian McShane), nieco ironiczny Autolykos (Rufus Sewell), wierny i rządny krwi Tydeus (Aksel Hennie), wojownicza amazonka Atalanta (Ingrid Bolsø Berdal) oraz mistrz PR-u, bratanek Jolaos (Reece Ritchie). Cała ta grupa to mieszanka wybuchowa, pełna przeróżnych charakterów i temperamentów. Łączy ich jednak coś więcej niż praca, są dla siebie jak rodzina i udowadniają to niejednokrotnie. Przed nimi trudne zadanie, bowiem król Tracji, Kotys (John Hurt), zatrudnia ich do wyszkolenia jego armii na potężnych wojowników. Wydarzenia dziejące się na ekranie obierają jednak nieprzewidziany przez bohaterów obrót. Hercules stanie więc przed nie lada dylematem.

Fabularnie film nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym. Jest to prosta, dosyć przewidywalna dla widza opowieść o wojnie, zdradzie, bohaterstwie i oczywiście cierpieniu. Jednakże największą siłą produkcji Ratnera jest jej widowiskowość i niespodziewanie lekki, przyjemny i niewymuszony humor. Reżyser wraz ze scenarzystami obalają wszelakie mity towarzyszące postaci Herkulesa. Jest on tu ukazany bardziej jako śmiertelnik obdarzony większą niż przeciętny człowiek silą i wytrzymałością, niż jako półbóg, syn Zeusa. Z resztą nawet kompani naszego bohatera żartują między sobą, iż legendy opowiadane na cześć ich kamrata, ubarwione są do granic możliwości (co niewątpliwie jest zasługą jego bratanka, znanego bajkopisarza Jolaosa). Wystarczy tylko uważnie śledzić poczynania bohaterów, aby dojść do podobnych wniosków. Dużo w tym wszystkim metafor oraz ubarwień. Jednakże wszystko to łączy się ze sobą w przyjemną w odbiorze całość.

„Hercules” to stworzona na wysoką skalę produkcja, która idealnie sprawdza się jako wakacyjna rozrywka z colą i popcornem w garści. Oferuje widzom naprawdę przyjemny humor oraz wciągającą i dobrą jak na tego typu produkcje fabułę. Film rzuca nieco inne niż dotychczas światło na historię najpopularniejszego herosa w dziejach ludzkości. Odziera jego historię z wszelakich udziwnień i serwuje nam pełnokrwistego bohatera. Rola Herculesa wydaje się być skrojona idealnie pod Dwayne’a Johnsona, a aktor skutecznie nas w tym uświadamia. Nie pozostaje nam nic, tylko czekać na jego dalsze przygody.

Zwiastun: